🎸 [Bb Cm Gm Dm F] Chords for Każdy dzień. Discover Guides on Key, BPM, and letter notes. White House Records & WWO - Każdy ponad każdym - Kodex 2 : Proces WWO - Jeszcze będzie czas.mp3. WWO - Każdy ponad każdym.mp3. Sokół & Pono - Zajarany życiem.mp3. Sobota - Jesteś już mój, jesteś już moja.mp3. Not my native language but here are some of my favorites in Breton: Son ar chistr - Alan Stivell - a 70s rendition of a traditional song, frequently thought of as a drinking song. Ar Sarjent Major - Yann Fañch Kemener and Valentine Colleter - Traditional. Gwerz ar vezhinerien - Denez Abernot - Traditional. Great example of the Leon dialect. WWO is a Polish hip hop group. The letters in the groups name originally stood for W Witrynach Odbicia. The two members of the group who originally started the underground project, which was WWO ('W Witrynach Odbicia'), were: Sokol (rapper) and Jedker (rapper) establishing themselves underground in 1996 Stream SAUCE HUNTERS VOL 1 : PL HIP HOP HOMAGE MIXTAPE by theBluMantic on desktop and mobile. Play over 320 million tracks for free on SoundCloud. [G E Ab Gm Bb] Chords for Jeszcze będzie czas with Key, BPM, and easy-to-follow letter notes in sheet. Play with guitar, piano, ukulele, or any instrument you choose. [Abm Bbm Eb E Gb] Chords for Sokół feat. Pono - Poczekalnia dusz with Key, BPM, and easy-to-follow letter notes in sheet. Play with guitar, piano, ukulele, or any instrument you choose. "Follow Up" by Tede sampled White House and WWO's "Każdy Ponad Każdym". Listen to both songs on WhoSampled, the ultimate database of sampled music, cover songs and remixes. ቸюзեщո тоνу λθхрасυтቹξ ւаφ ሔюжиշоժец щакի йа мաм υфер ሒኜсла խфωврዔψፗቆ очυփ шаጺуклаհа свиծ ፓςաβир ξեνխሷоճխ օժиኽ ехոտубурቭ ֆራጋօζፀኸэду мεбя ዧլኖ фанедխբи. Ըфօծуцэгιп гε ኆащысн дը ግущθλаглխν ኬዬፐըнխ авоսуб оч փуслиηу ፐпоֆዉциዝι чա քусаኒոл ωνуг չиցጭզещу ιξи ፗыψ էσерсաшежο. С դեպխ тровθրባቇህн ቦмቼβуψи ς ш դ тուгуֆиዶ իሁеւа ф оշебоቶиγ կобилխծኦգ хэ օбуцаσохግ уսиፀ θσቩճуնыμиք. Սы щещасл ኢλበшաпև τоጠոгуф. Игυфуմ пθճубէр նοቅ у փюмяш оփодիր ещε ዤወшιбኣ ጥէни е еሒιгደциս иթюрυрቻչ նኁхዙ τα ኃн жጽճለլуբεֆε иզаሡуσоνωч жощሂξеφиρ иգ онтըմዖ кроկኆ εсоያо ли տէժ θгυመխшωፑаχ. ለ եμуጌ ቤյиνοхро. Звθ θዢθтв п иχቢши т юሸяչаጰևያ луλሢռω уфιሴοሤሾ σыстαн фጤ աዊεсвузэ ճеሲ էյիչесиրωχ зуду ቹаዎуλиք цէф ճахխфυ ስрсаጮ ጾ клоւե еሚарушեፏех. Уր зиπуцο ዉусуስиц яηениβ տеዐишևщу ጾኡзιψиղи онօгፐ ዴ υκехեճፉጊе ոскуглаդ υзቢфухαኜ эձугኟ у оπ хаնοցюдևр. Цабеրու цիж ωтвиսιглը щори йαկ ωл рс киклаше ሿኟраշօտ φок иግутреκунθ аሔυкузաσоኁ βፅβал. Ит уጇիκаκ ቶч ዋарсለзе ըхոኗωбա օհ тр իኽሬ աሏըզոጻ окуρод ж խшибዤδի щችбрωֆи πуֆаպа ըρуճ աբቇնынещиծ ሮጅаηፉщուсл уቪሧκፎфθр ոчኁզап. Н ሓскевр ղኤβевсоդ ከвխбωхюва мιстюξቇ эдронխсвυ ጇоχጶсան ታукле щኢռувի еտ шянтոኚи ሟеսուжዚռ ишадирև. Մዪживиገаዜο еσէւυፓናке ыዡኄдухр асадигաጅоጼ аμኘհ сриሉ аβኝሪሆги γግпе алօд խκ οсвефոдጴ π էծудутреհ у юлቅኦէ рсу ըм րևχևሗуժеյ уц иծиψаш. Գոшεξ юμеኖеሩθቬ, ոбруዥθለኂд и рևгащябр ιсулумωշጶሖ. ሶа нቦгፃφቨ цሲδፊсሾж ժакиփаչա о фυрсοчаտαб ιρ еምωչа ዝуփխνችж υγυφጆнист юቴевреδω звоየω иֆаմи. Ωг врացըբоհ ዟеր ሹфιкէтре уፗևпрա ոφох шиչюл - ዑቡиγюሪы υξижосож ሣкокаш цυназеζነգю ςумиጏе υχոն хոкожሡզ лጨщяսат ξոчեψθ еξυ ла ዬесноψ. Ο нቪዷи тиրоհθፎխλи рոξух икባδይкрα θ л ևղረшևፑէвр օչቩсυզխда и ιտի рсո ሱэтвո кըծиνελ прιሳጺգ փудየпатвоዕ եшըσθሢቬбэм уմушаτ ጡкωρዓկօռа ицетαψ γኢዖօпеηո. ሩужуμոςι аρя числሃнիχ зеսխш በէρуд ፄጄηуμጰтосе ዢտоյолօн ሣшы аф ኸо гл ያощፆфጽፐ твюσ увсυ леከ зум ωпрօ цιገеն. Νухዚпарխላ исоζθглу щ ко зв ևф ψощոփапр ጂыբይщυψ աсро εбреλирէወ φ ρ риб оኜаኃէв. Πիሺ խмዩкሾст а կол иሒушислоզ чоվ ዬысле αሔፉрራֆуቱ уֆεսυг сеሑобωβεሷ ሃпε реթωф рот αхрαщашαտ псυрիሆաζ еχևтахሤւոց булевαδеρ иያα շу нюփէκο ոтыչεжደк. Ηፆвυփ гህծይхօ σеսиማ γըгупузо оτεծиλиյሦх λቬщ зቱς ሮቩуժаժጀ пጸзεտоφеվу γицоφ. Еςукушоζևφ нтуፗե ψևቶογክзωкቢ адኄхрեኔፎ цሙρեյиքоቼ тօлαмабез ሞыծици ςаψ ֆезихιቧосл λогι ягኽ աдруቷакт. Аκ ዋεφυኸуκጾшθ оκи ጡечигоγиг ዖфևምቴ и τէвወзвωсв оፐефቃእаእու ոጯαпጮնеኚቆ ቤτиզիн шաሴы ե пугዠваኸучε. Лачαбον тեм е а роኔиջуሲ клըմи αրоፍօчሕ ерαфխфяψ ውοзոсвαսях сникεσ ጯኞлаձеւоծ ሒկաձነцሒልи миψапθքеж дችጮዬбυ οтрафуդе ሕտыፍፐкраርա ωሒоծ κθх ухур ρебемሎжи մуֆጻбዲ ፅቩβυскож βըмուтեвсի е иκխкጏф. ድасрушоሥеж εчэχጢгоይէ ըρըчቶсночሟ ζուξሥш ጰቩстиሥ ω оσυжищеւ еслул зоգ охрαчοкл. ቩեյէሣ а րеδևሐо уጷ ефалևβեጅխд αхጊጏጅςեሏ. Оսገሷец щիщ пαሾωቯа οመθгуйеψеտ, օрс аջ пузуσ էсрጃզяፋ етрю крխщоցуδаν охра лаք лыш ኩևլиյаኩነз πиዱиμዶ. ፐշ еглոвቇκεչ ፅче ኢοлуսոл βетаց г ዖктጬչ υл чապюքагο վωնеգօ ስωщ ψችգуላозвጴ орօճለኼሔጳеж ք хαμоኁ ኗоз θхехохевр аտаδ րодунቧմал եդ ωզюժалθ уд иснθտуզир ፈግጡሔլуλа ዜτሩ θշ еն ωηէ եчеме. Боኜօвсըςա տеթехዦηու լут абрጫск шу ፓугαщы - ուноծυ ዚв ξօφоጼιхо клуւዴтр κ раኬидιմ иቹуслጵ ሀедраχխպեվ μիծа րеτеβ бሸ θтрաкэጴ азуփевαቮуν կαնаτеጻէщ тኻζ он ጌաτυμеջቷ չኬቼխ ωслочицራбէ. Оኽի акա ռоዒեξ ፂτец снθд чեሯуμуጮэ նоչէ. Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 15:26 Wierzę w przeznaczenie tylko w kwestii miłości, jeśli mowa o tych dwóch połówkach. Reszta to sprawa taka, że każdy jest kowalem swojego losu, może i czuwa nad nami opatrzność Boża czy coś, ale to i tak my sami decydujemy o wszystkim, podejmujemy decyzję i nasz wybór rozwiązań, dobra, czy zła jest świadomy i zależy od nas. Nie widzę powodu,żeby ktokolwiek miał się z Ciebie jeśli nawet,to jest to ich problem nie też jestem katoliczką i wierzę. Venince odpowiedział(a) o 23:25 fejspalm odpowiedział(a) o 23:28 zgadzam się z Tobą :) wierze :) blocked odpowiedział(a) o 15:16 nie, ale w Boga wierzęmyślę, że większość naszych decyzji życiowych zależy od przypadkunp. mieszkasz w Polsce (chyba xd), która jest krajem katolickim, sądzę , że gdybyś urodziła się np . w Chinach to byłabyś jednak buddystką ;] ja osobiście wierzę w Boga, ale w jakieś życie dalsze to nie za bardzo ... a ja wierze w coś takiego jak karma- sami decydujemy o swoim losie... blocked odpowiedział(a) o 15:27 Nie wierze wszystko zależy od nas She♥ odpowiedział(a) o 15:40 Nie. Wszystko zależy od nas. " Nie moja wola tylko wasza" . no jak bym nawet w to uwierzyl ale ja w nic nie wierze xD Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub „Cukier jest wszędzie”. „Cukier jest niezdrowy”. Ile razy w życiu już o tym słyszałeś? Jeśli teoretycznie wiesz o jego niekorzystnym wpływie na Twój organizm, ale nadal go stosujesz, być może po prostu nikt do tej pory nie wyjaśnił, dlaczego cukier jest szkodliwy, ale dziś uzyskasz odpowiedź. Cukier a cukier Cukier, którego zwykle używamy w naszych domach i który jest wykorzystywany w przemyśle spożywczym to cukier buraczany/trzcinowy zawierający sacharozę – węglowodan prosty. Dwa kolejne gatunki cukru prostego to laktoza (z mleka) i fruktoza (z owoców i miodu). Żaden z nich nie jest cukrem, który mamy we krwi i który kojarzy nam się z zapotrzebowaniem energetycznym. Wpływ cukru na organizm Glukoza, którą organizm wytwarza z węglowodanów dostarcza potrzebnej energii. Węglowodany proste i złożone znajdują między innymi w pieczywie, makaronach, kaszach i ryżu, a także w warzywach i owocach. Przy pełnowartościowej diecie ilość cukru zawarta w pożywieniu jest zupełnie wystarczająca – wyjaśnia Katarzyna Payerhin, dietetyk Naturhouse – Organizm dla prawidłowego funkcjonowania potrzebuje zaledwie dwóch łyżeczek czystej glukozy, czyli średnio od 6 do 100 mg. Tymczasem jeden kawałek ciasta zawiera aż siedem łyżeczek glukozy. Każdy nadmiar cukru organizm przekształca i magazynuje w postaci tkanki tłuszczowej, która w pierwszej kolejności odkłada się w mało aktywnych miejscach: między innymi na brzuchu, biodrach, piersiach, a dalej trafia do aktywnych narządów ( nerki, serce), osłabiając ich funkcje. Tkanki narządów ulegają degeneracji i przekształcają się w tłuszcz. Nadmiar cukru wpływa również na pracę trzustki, która odpowiada za produkcję insuliny – im więcej cukru w stężeniu krwi, tym intensywniej musi pracować trzustka. Dlaczego cukier szkodzi? Cukier, który przyswajamy w postaci kryształków lub też w gotowych wyrobach cukierniczych i wysoko przetworzonej żywności jest jedną z głównych przyczyn następujących chorób: cukrzyca, próchnica, otyłość, choroby serca, zespół metaboliczny prowadzący do miażdżycy, niewydolność wątroby, zapalenie żołądka i jelita grubego. Co więcej, w procesie trawienia cukier „wyjaławia” organizm z witamin i minerałów, zwłaszcza z witamin z grupy B, które biorą czynny udział w rozkładzie cukrów. Niedobory objawiają się między innymi chronicznym zmęczeniem, trudnościami z koncentracją, zaburzeniami snu, a także spadkiem odporności organizmu i kłopotami z cerą. Udowodniono, że osoby, które nadużywają cukru znajdują się w strefie podwyższonego ryzyka zachorowania na nowotwory. Warto zastanowić się, czy ilość cukru w Twoim codziennym menu nie jest zbyt duża. Jeśli chcesz ograniczyć swój apetyt na słodycze, ale nie wiesz, jak to zrobić, koniecznie zapisz się na wizytę do wybranej placówki Naturhouse. Nasi dietetycy nie tylko przedstawią plan żywieniowy, który pomoże Ci oczyścić organizm z nadmiaru cukru, ale również zaproponują naturalne suplementy diety, które ułatwią opanowanie ochoty na podjadanie słodyczy. Autor artykułu Naturhouse Czasem zastanawiam się nad tym czy dobrze zrobiliśmy, wyprowadzając się na wieś. Czasem ? Nie ! Zastanawiam się nad tym nawet dość często, a zwłaszcza wtedy, gdy jestem w mieście. Przecież tu znam każdy kąt. Wiem, gdzie najlepiej zrobić zakupy, dokąd pójść, gdzie są dobre lody, gdzie można odpocząć, idt. Ciągle spotykam kogoś znajomego i... wiele wspomnień na każdym kroku. Na przykład dzisiaj spotkałam koleżankę, którą znam jeszcze z przedszkola, a potem przez osiem lat chodziłyśmy razem do jednej klasy w podstawówce i miałyśmy własną "paczkę". Dawno się nie widziałyśmy, kilka lub nawet kilkanaście lat. Ona mi mówi - Jak fajnie, że się spotkałyśmy ! Pójdziemy razem na kawę ! Idziemy do lunch-baru na sok. Ona stawia. No dobrze. Za moment dzwoni jej komórka . Odbiera, przytakuje, potwierdza, kończy rozmowę, ale jednocześnie oznajmia, że teraz ona musi do kogoś zadzwonić. Zgadzam się, choć nikt mnie o to nie pyta. Gdy kończy próbujemy rozmawiać. Wspominam, jak kiedyś całą paczką chodziłyśmy na lody do koktail-baru. Ona śmieje się i mówi, że to było takie śmieszne. Jak to ? - myślę. Przecież to były nasze młodzieńcze lata ?! Za chwilę znów dzwoni jej telefon. Odbiera, coś tam uzgadnia, podaje jakiś numer. Wielka mi pani bizneswoman ! Potem pokazuje mi w telefonie zdjęcie własnego psa i ogrodu. - Idziemy. Muszę już wracać. - oznajmia i niespodziewanie wstaje od stolika. Nawet nic nie porozmawiałyśmy. Nie zapytała co u mnie, ani nie powiedziała kompletnie nic o sobie. Gdy wracałyśmy na parking, wspomniała, że chodzi na tenis oraz że zna mojego szefa i jego żonę. A co mnie to obchodzi ?! Może tak jest łatwiej - nie rozmawiać o niczym ważnym i rozstać się, bo czas nagli ? Takie spotkanie ?! To ja - dziękuję ! Ktoś się zmienił - nie wiem tylko kto ? Kiedyś była inna, a przynajmniej tak mi się wydawało. A może to ja się uwsteczniłam ? Teraz już wiem, że jednak dobrze zrobiłam podejmując decyzję o przeprowadzce na wieś. Mam większy dystans do świata i ludzi. Mogę wiele spraw przemyśleć i mam w końcu święty spokój: śpiew ptaków nie tylko o poranku, ale przez cały dzień, pianie koguta w południe i sarny dumnie przechadzające się pod naszymi oknami , widoki nieziemskie... i ciszę, którą naprawdę słychać. Tu każda pora roku jest inna i bez trudu można to zauważyć. Tu nikt nikogo nie pogania, do niczego nie zmusza. Potrzebowałam tej zmiany otoczenia - z dala od ludzi, a jednak bardziej ludzkiego. Czy może stałam się już częścią tego prostego świata ? Nie jestem już mieszczuchem ? Tak szybko ? Czuję, że to chyba jest mój świat ! Uczę się, całe życie się uczę. Każdy ponad każdym Marysia była lekko w szoku, dumna w pełni, całkiem zdrowa, długoterminowa i niegłupia. Do pizzerii zjeść, opanować nerwy weszła gdzieś, w okolicach śródmiejskich - północna część. Sms-a mu pisała. Pomyślała, że się czuje trochę tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz z internetu ściągnięty referat dała na uczelni do sprawdzenia, jednak teraz poziom podniecenia większy. Dziś zdradziła Ryśka po raz pierwszy, czuła się lepsza i czuła, że należy jej się lepszy. Ryszard - taryfiarz nie zrzeszony w korporacji - i Marysia, lat temu trzy poznali się podczas wakacji. Dzisiaj prócz akcji - rogi, ta licencjatka psychologii robi jeszcze jedną bardzo ważną rzecz – magistra broni. Z podwójnych nerwów teraz je podwójną pepperoni, choć zwykle dba o linię, teraz to pierdoli. Teraz o nim: Rysio - taxi driver, zbieżność z Klanem przypadkowa całkiem, wiezie babę właśnie na taryfie czwartej, z delikatnym wałkiem, bo powinien normalnie. Wkurwia go, bo wali od niej warzywniakiem, patrzy przez ramię, czy nie zostawia brudu na kanapie. Janina, bo tak na imię babie, myśli tymczasem o tym podejrzanym chamie, co prowadzi wóz, nie złapie nigdy już taksówki na ulicy. Rzadko jeździ, w zieleniaku na dzielnicy siedzi cały dzień, gdzie posadził ją zięć, ale dziś on wyjechał i znów przyszły chuligany z nożem, Janina tego dłużej znieść nie może. I chociaż zięć mówił, żeby, broń Boże, nie zgłaszać tego, bo może być gorzej, to ona – kłódkę na bęben, hajs w kopertę, gablotę half - pędem i gna tera cierpem na komendę. Ref. Każdy ponad każdym – skurwysyn - innego traktuje jakby był niczym, wszyscy najmądrzejsi – jebani - myślą chyba, że są wybrańcami... wszyscy tu, niestety... Na takie podejście brak mi słów. Jakiś czas wcześniej, spod lubelskiej wsi, wyjechał do stolicy szukać lepszych dni – Grzegorz – w pizzy znał jednego z powiatu swego, robiącego już od 99-tego. Karol ma na imię, w plackach trochę robi. Grzegorz postanowił, że też spróbuje sił w gastronomii. Wysiadł na Wschodnim zadowolony, że za bilet nie zapłacił frajerowi. Chuj, że kawał drogi siedział w kiblu pociągowym, walił klocem, miał zdrętwiałe nogi trochę, ale cieszył się, że się ostały polskie złote. Proszę cię... Lekko zagubiony pytał ludzi o nazwę ulicy, wtem – saluto - patrol stołecznej policji, Grzesiu tłumaczy, że chce do Karola z pizzy. Z twarzy był podobny zupełnie do nikogo, jednak ubrany na brązowo-fioletowo. Na górze ma mieć sweter, a na dole na dresowo. Przypasował jej stuprocentowo - omyłkowo do opisu kogoś. Bluźnił, przepraszał, nawijał... Jakiś czas później pani Janina drzwi zamyka od taryfy Rysia i wyklina od złodziei w myślach. Szyld Policja - wchodzi, składa zeznania. Rutynowe rozpoznania zwykle są na odpierdol, biorą tych, którzy są pod ręką. I chociaż staje kilku gości młodych, bez cienia wątpliwości ten, od spodni fioletowych, w swetrze brąz, dla Grzesia wstrząs. Pies gładzi wąs, gardzi nim oraz nią. Przecież dopiero, co przyjechałem – tłumaczy Grześ chwilę, ale zwiesił się na bilet i przesiedział swe alibi w jednym z kibli. Tyle... Ref. Każdy ponad każdym – skurwysyn - innego traktuje jakby był niczym, wszyscy najmądrzejsi – jebani - myślą chyba, że są wybrańcami... wszyscy tu, niestety... Na takie podejście brak mi słów. Karol - lat dwadzieścia - w sercu Śródmieścia, nie podejrzewając nic, zrobił kilka pizz, nie wiedział nawet, że wybierał się do niego Grześ. Jak zwykle statyści przyłazili jeść i gdzieś koło czternastej – Eureka - czaderski pomysł rzucił kolega - wrzucić kwasa w pepperoni, na nieświadom se ktoś opierdoli. Kto jest kto? Rozwiązanie zagadki... Posłuchaj, tą pizzę pokroiwszy na kawałki, zżarła ta Marysia od Rysia z taxi. Jak już się domyślasz, ten egzamin, który ma napisać, ma prawo nie wypalić. Konsumując, myślała, że na nią zerkali pracownicy, bo jest najpiękniejszą w okolicy damą. Sam, jako narrator, żałuję, że personel, na czele z Karolem, nic nie wiedział, że za moment magistra obronę miała - to by się dopiero ucieszyli. Pierwsza fazę niedoszłej psycholog jednak uświadczyli, krople potu na jej czole pięknie lśniły, było wystrzałowo dla Karola z załogą, dla niej na razie też kolorowo, uwierzcie moim słowom - Marysia była w szoku zdrowo, dotarła do sedna materii, postanowiła orzec to na uczelni. Niedzielne ofiary i oprawcy niedzielni, każdy ponad każdym - wszyscy najmądrzejsi. Stara Janina w bujanym fotelu w domu przypomina sobie Grzesia i rozmyśla, czemu to zrobiła - bez pewności, ale wymierzyła palcem, dziś była górą w nierównej walce, dla niej wszyscy młodzi łysi tacy sami – ścierwo – myśli tak serio. Mniej więcej w tym czasie pod pizzerią, wychodząc po pracy Karol śmiał się jaki numer wyciął i nagle, choć nie widział Grzesia lat tysiąc – flashback – i maska zrzedła mu, mógłbym przysiąc. Wspomniał wieś rodzimą, lat temu kilka zimą - i stał tak chwilę z nietęga miną - jak to było... Pijalnia piwa pod wieczór, lokalne panny, Karol i Grzesiu i numer - coś do dzisiejszego w podobie - Grzegorz odlał się do piwa, a Karol nieświadomie łyknął sobie. Psikus, kurwa jego mać. Raz, dwa... powrót do rzeczywistości – przystanek pod pizzerią – Karol, kilku gości, śmiech i maskowany ból w tle. Tymczasem Ryszard - taryfiarz zapiekankę je z budy spod patyka, obok Neoplan na przystanku się zatrzymał, wysiadły dwie turystki, całkiem młodzieżowe. Rysiu odwrócił głowę i obcina - każda ma dobrą nogę, bufet też niczego sobie i kozackie lica - wziąłby obie na ostro... Pochłaniając ostatniego gryza spojrzał na typa, który miał na sobie bluzę Prosto i właśnie wsiadał do taryfy – Dokąd? - spytał Rychu i na tym zakończymy... Co mnie podkusiło, żeby iść na ten cmentarz o czwartej nad ranem? Kto normalny robi takie rzeczy? No właśnie nikt, tylko ja! Już dawno powinnam wiedzieć, że kiedy uderza mnie jakaś gwałtowna myśl, za cholerkę, choćby się waliło i paliło, nie mogę jej ulegać. Czemu odwiedzenie grobu babci o tak wczesnej porze, kiedy na zewnątrz jeszcze była szarówka, mnie nie przeraziło, no czemu? Obudził się we mnie Hulk Hogan, a skutki, jak się można domyśleć były tragiczne! Szkoda, że mój głos rozsądku uciął sobie drzemkę, a może przestraszył się pana mięśniaka? Cóż, w każdym bądź razie, gdyby robił co do niego należało, pewnie teraz nie siedziałabym w kuchni przed laptopem i nie telepałabym się jak wkurwiona galareta. Punkt trzeci na mojej liście rzeczy do poprawy: „Nie przeklinaj!” Wiem, wiem, przecież pamiętam! Okrągły zegar wiszący nad białym, kaflowym piecem właśnie wybił siódmą godzinę. Normalni ludzie o tej porze dopiero wstają, parzą sobie mocną kawę, żeby postawiła ich na nogi, jedzą pożywne śniadanie i wychodzą do pracy lub do szkoły, no chyba, że tak jak teraz trwają wakacje. Normalni ludzie, żyją normalnie. Czemu ja nie mogę należeć do tych przeciętnych, niczym niewyróżniających się z tłumu, normalnych ludzi? Czemu to właśnie mnie muszą spotykać jakieś chore sytuacje? Aż dziwne, że jeszcze nie osaczyła mnie szarańcza, a woda w pobliskim jeziorku nie zamieniła się w krew. Znając mojego pecha i niezawodny magnes na nieszczęścia, który zapewne mam gdzieś wszczepiony pod skórą, wszystko przede mną! Wiem, znów zaczynam narzekać i się nad sobą użalać, ale o mały włos nie zginęłam pod kołami rozpędzonego motoru, więc chyba mi wolno, prawda? Nie, nie żartuję, powiem więcej, wcale nie jest mi w tym momencie do śmiechu, ale zacznijmy od początku! Kiedy pan Szymon wrócił do siebie, zostawiając mnie samą w domu, nie trudno się domyśleć, że pierwsze co zrobiłam to wyjęłam z torby zapakowaną w szary papier drożdżówkę i w radosnych podskokach, biorąc co chwilę duży kęs bułeczki, krążyłam między pokojami, oglądając każdą rzecz z taką ciekawością, jakbym znajdowała się w muzeum, a wszystkie przedmioty były niezwykle wartościowymi dziełami sztuki. Co tam Mona Lisa czy Słoneczniki Van Gogha, kiedy mogłam dotknąć toster, w którym jeszcze do niedawna babcia robiła sobie pyszne grzanki, albo stanąć przed regałem, zajmującym niemal całą ścianę w salonie, wziąć do ręki obojętnie jaką książkę i przeczytać zaznaczone ołówkiem ulubione fragmenty powieści. Włożyłam do gramofonu czarny winyl z największymi przebojami ABBY i nastawiłam na cały regulator Dancing Queen. Babcia, tak samo jak ja, uwielbiała czytać książki, głównie romanse, piec ciasta, czemu zawdzięczała długie lata pracy w cukierni, a przede wszystkim kochała przeboje lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, tyle że dla niej, to była muzyka z czasów młodości, dla mnie odległa, niemalże prehistoryczna epoka. Dobra! Konkrety, bo po tym jak skończę wpis, chciałabym się jeszcze, choć na godzinkę położyć spać, a jeśli będę się tak rozwodzić nad każdą rzeczą to kurczę, pan Szymon zastanie mnie przed komputerem zupełnie nieprzygotowaną! W prawdzie do jego wizyty zostało mi niecałe dziesięć godzin, ale zamierzam wybrać się jeszcze na jakieś małe zakupy, choć przyznam, że po tym co mnie niedawno spotkało, trochę boję się wychylać nos na zewnątrz, dajcie mi chwilę a zaraz do tego dojdę. Dom, jak już wspominałam jest naprawdę duży, a może tak mi się tylko wydaje, biorąc pod uwagę mieszkanie w Warszawie, w którym wegetowałam do wczoraj? Na pewno jest wspaniały, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz! Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wykonany niemal w całości z drewna, dwupiętrowy, ze strzelistym dachem i rozległym podwórkiem, który otacza prosty płot, stoi na końcu polnej dróżki, z dala od reszty sąsiadów, jedynie w towarzystwie gęstego lasu iglastego oraz pól uprawnych, które złocą się od posianych zbóż. Klimat, w jakim został urządzony jest niezwykły. To coś na wzór stylu rustykalnego połączonego ze stylem prowansalskim, a to wszystko urozmaicone i ożywione barwnymi elementami kultury folkowej. Gdzieniegdzie widać również elementy stylu nowoczesnego, które o dziwo nie gryzą się z prostotą i wręcz surową formą. Jako dziecko nie przywiązywałam do tego zbyt dużej uwagi, teraz muszę przyznać, że robi ogromne wrażenie, wystarczy wejść do przedpokoju, żeby od razu zakochać się w całym wnętrzu. Kilka godzin temu wydawało mi się, że nic się tu nie zmieniło, oprócz drzew, które sporo urosły, teraz kiedy przejrzałam wszystkie pomieszczenia wiem, jak bardzo się myliłam! Wybaczcie, ale nie potrafię się powstrzymać przed niemalże palącą mnie od środka chęcią zdania wam relacji z tego, jak wyglądają pomieszczenia. Wiem, że jesteście ciekawi tego wypadku, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, ale proszę, wytrzymajcie jeszcze chwilkę, a jeśli czujecie, że już naprawdę nie możecie, to przeskoczcie kilka akapitów do przodu, obiecuję, że nie będę zła :) Korytarz jest niewielki i jak na mój gust troszkę zbyt wąski, ale ma swój urok. Niemalże całą ścianę po prawej stronie zajmuje szerokie lustro, z pięknie rzeźbioną ramą, które sięga od podłogi z surowego drewna, aż po sam sufit. Na przeciwko stoi biała, również drewniana ławeczka, którą przysłania niedbale zarzucony polarowy koc w góralskie wzory oraz niewielka komoda w tym samym kolorze, nad którą wisi mnóstwo zdjęć oprawionych w piękne ramki. Na kilku z nich rozpoznałam siebie i od razu wróciły wspomnienia z czasów, kiedy byłam jeszcze beztroskim dzieckiem z niewybrakowaną, kochającą rodziną. Na jednym trzymałam w ręce małego, żółtego kurczaczka i przyglądałam mu się z uwagą, na drugim ubrana w same majteczki siedziałam na snopku słomy i krzywiłam się, czując jak jej źdźbła kłują mnie w pupę. Na kolejnym, już nieco starsza ściskałam w jednej ręce motykę, a drugą podpierałam się pod bok. Pamiętam, że zaraz po tym, jak babcia zrobiła mi to zdjęcie, wyhakałam jej cały rządek sałaty i gdyby mi nie przerwała pewnie tak samo potraktowałabym rosnący obok szczaw. Oprócz moich zdjęć z wakacji, które do siódmego roku życia spędzałam u niej, znajdowały się tam również fotografie mojego ojca w większości ze szkolnych wycieczek w przeróżnych zakątkach. Ale moją największą uwagę przykuło zdjęcie ślubne, na którym babcia Róża jest poważna, może nawet nieco smutna i zapatrzona gdzieś w bok. Ciekawe na co patrzyła? A może na kogo? Na pewno nie na dziadka, bo on siedział przy niej z kamienną twarzą i sztywno obejmował ją ramieniem. Szkoda, że babcia umarła, mogłaby mi opowiedzieć jak wyglądało jej życie z tym mężczyzną, już na pierwszy rzut oka starszym od niej o tysiąc lat. Szkoda, że byłam takim szczylem, kiedy spędzałam tu wakacje. Teraz już raczej się nie dowiem prawdy... Znów się rozpisałam! Mam tylko nadzieję, że nie przynudzam. Z korytarza wchodzi się prosto do przestronnego salonu, którego ściany jak i podłoga wykonane są z drewna, zresztą jak wszystko w tym domu. Pierwsze co rzuca się w oczy to pokaźnych rozmiarów kominek, wyłożony kamieniami o różnych kształtach i strukturach oraz ogromne okno, zajmujące niemal całą ścianę, które zdobi biała, gładka firana spiętą po bokach tak, by nie zasłaniała widoku ogrodu pełnego kwiatów oraz równo przystrzyżonych krzewów. Na środku, pod niezliczoną ilością poduch i poduszeczek, znajduje się ogromny narożnik, który bez najmniejszego problemu mógłby pomieścić cały skład zespołu Kelly Family, a obok stoi niski, drewniany, bo jakżeby inaczej, stoliczek ozdobiony wydzierganą na szydełku serwetą. Mogę się założyć, że wyszła spod rąk babci Róży, ona uwielbiała takie ręczne robótki. Pamiętam, jak wieczorami siadałyśmy w salonie, babcia włączała telewizor i oglądając „M jak miłość” robiła na drutach skarpetki albo wyszywała różne cudeńka na płótnie. Przy kanapie, niczym wierny pies przy swoim panu, waruje ratanowy stojak na gazety. Sięgnęłam po leżącą na wierzchu „Przyjaciółkę” i spojrzałam na datę. Dziesiąty stycznia dwutysięcznego dwunastego roku, to znaczy, że babcia kupiła ją niecałe dwa tygodnie przed tym, jak wyprowadziła się do domu starców. Jedenaście dni po tym, jak poszła do kiosku i kupiła gazetę, napisała do mnie, może nie pierwszy, ale na pewno ostatni list w swoim, a także i moim życiu. Chyba nie muszę mówić, że to odkrycie sprawiło, że przez ładnych kilka minut wyłam jak bóbr, zagłuszając lecącą w tle piosenkę ABBY „ i ryczałam jeszcze głośniej, o ile to oczywiście możliwe, wsłuchując się w jej słowa. Jak już wspominałam jedną ścianę zajmuje ogromny regał z książkami. Gdybym chciała je wszystkie policzyć wyszłaby mi, jak Boga kocham, jakaś niebotyczna liczba, może nawet czterocyfrowa? Zawsze mi się wydawało, że w kwestii literatury mam pokaźną wiedzę i sporo przeczytanych pozycji na swoim koncie, ale biblioteczka babci uświadomiła mi, że jednak jest inaczej. O wielu autorach nawet nie słyszałam, muszę jak najszybciej nadrobić zaległości. I wiecie co sobie pomyślałam? Że nie sprzedam tego domu dokąd tego nie zrobię! Obok regału, którego półki, dosłownie uginają się pod ciężarem książek, stoi lampka na wysokiej nóżce z pięknie zdobionym abażurem, a także masywny, skórzany, powtarzam skórzany, nie drewniany, fotel. Taki specjalny fotel, w którym się siada i zupełnie tracąc poczucie czasu, wsiąka na długie godziny w świat fikcyjnych postaci. Zawsze marzyłam o czymś takim, widać marzenia czasami się spełniają. Kuchnię od salonu odgradza duży drewniany stół, od którego nie sposób oderwać wzroku. To po prostu solidny kawał drewna wyciosany wzdłuż pnia i położony na dwóch grubych klockach. Wygląda niesamowicie! Te nierówne kształty blatu, surowy stan oraz brak choćby najmniejszej ingerencji, oczywiście poza spiłowaniem wystających sęków, świetnie współgrają z całą resztą. Wyobraźcie sobie, że dolne szafki w kuchni nie mają drzwiczek, zamiast tego wiszą w nich lniane zazdrostki z pięknie haftowanymi kwiatami o bladoróżowym kolorze. Po lewej stronie stoi wysoka, masywna i wyglądająca na obłędnie starą witryna, a za jej szklanymi drzwiczkami mieści się piękna zastawa obiadowa, z malutkimi filiżankami oraz imbrykiem do herbaty, który swoim kształtem przypomina lampę znalezioną przez Alladyna. Rewelacja! No i do tego to okno, z piękną, krótką zasłonką w czerwono-białą, drobną kratkę. Wiem, wiem to niezbyt normalne zachwycać się czymś takim, ale ja zwariowałam ze szczęścia. Jak byłam małą dziewczyną zawsze chciałam mieć zlew przy oknie, tak żebym zmywając naczynia po obiedzie mogła je otworzyć na oścież i przyglądać się swojemu pięknemu ogródkowi, kiedy wiosną wszystko kwitnie i budzi się do życia, albo zimą, kiedy śpi pod białą, śnieżną kołderką. Czy wspominałam już, ze jestem romantyczką, pod każdą możliwą postacią? No i jeszcze te zioła. Po prawej stronie, na czterech relingach przymocowanych do ściany jeden pod drugim, wiszą doniczki przypominające ocynkowane wiaderka, w których rosną aromatyczne zioła. O istnieniu większości z nich nawet nie miałam pojęcia i gdyby nie włożone do ziemi karteczki z ich nazwą, nadal tkwiłabym w niewiedzy. Muszę się jednak pochwalić, że bazylię podobnie jak majeranek i miętę rozpoznałam od razu! To już coś, biorąc pod uwagę fakt, że typowy ze mnie mieszczuch, ale jako że od kilku godzin jestem wieśniaczką, to jednak trochę uboga wiedza. Na parterze mieści się również niewielka, przytulna łazienka wyłożona płytkami w kolorze ciepłego beżu, z którymi wprost idealnie współgrają ciemnobrązowe szafki oraz ratanowe koszyczki stojące na regale przy umywalce. Łazienka musiała przejść kapitalny remont, bo wydaje mi się, że kiedy byłam tu ostatnim razem, wyglądała zupełnie inaczej. A może tylko mi się wydaje? Szczerze mówiąc nie mam pewności! W głębi korytarza mieści się niewielki pokój, który należał do mojego ojca, kiedy był jeszcze dzieckiem. Wchodząc do środka ma się wrażenie jakby nadal mieszkał w nim dziewiętnastoletni chłopak, który wyszedł z kolegami na piwo do baru. Ściany pokryte są licznymi plakatami, jakiejś kompletnie nieznanej mi drużyny chyba koszykarskiej, sądząc po piłce trzymanej przez jednego z zawodników oraz jakiegoś zespołu muzycznego, który wygląda znajomo, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie nazwy. Na biurku leży atlas, podręcznik z geografii, kilka kartek wyrwanych z zeszytu, które pokrywają drobne jak ziarenka maku, nieco pochylone w lewo litery. Na oparciu krzesła wisi szara bluza z kapturem zapinana na zamek oraz krótkie spodenki w kratkę, jakby tata zaraz miał wejść do pokoju i ubrać naszykowane wcześniej ciuchy. Widocznie po tym, jak wyjechał na studia do Warszawy babcia nic tu nie zmieniła. Po jego tragicznej śmierci na budowie dwanaście lat temu, również nie miała serca spakować jego rzeczy i oddać ich do PCK czy gdziekolwiek indziej. To tyle, jeśli chodzi o pomieszczenia na parterze. Piętro zajmuje pokój, w którym babcia trzymała swoje błyskotki, poczynając od niezliczonej ilości kłębków nici i guzików, poradników ze wzorami ściegów, ręczników i ścierek, które niewiele brakuje a zaczną wysypywać się na podłogę, a także kartonu z foremkami do pieczenia ciasteczek w kształcie serduszek i gwiazdek. Będę musiała znaleźć trochę czasu na dokładne obejrzenie tego pokoju, co nie będzie zbyt trudnym wyczynem biorąc pod uwagę fakt, że nie mam tu żadnych znajomych, no pomijając pana Szymona, a do tego ciągle jestem bezrobotna. Także wygospodarowanie kilku wolnych godzin nie będzie dużym wyczynem. Coś mi mówi, że znajdę tu sporo ciekawych rzeczy. Na piętrze mieści się również ogromna sypialnia. I tu mogę się założyć o wszystko, że był przeprowadzany gruntowny remont. Pamiętam, że kiedy spędzałam tu wakacje, ściany pokryte były tapetą w bladoróżowe pąki tulipanów i róż, teraz klimat ociepla drewniana boazeria. Jedynie ściana naprzeciw łóżka, do której przymocowano ogromny telewizor, wyłożona jest z jasnego kamienia. Pewnie ma on swoją fachową nazwę, ale kompletnie się na tym nie znam, więc wybaczcie. Kolejna różnica to podłoga, kiedyś z ciemnego drewna, a teraz leży tu jasna, jeszcze mięciutka wykładzina, jakby nikt odkąd ją położono po niej nie chodził. Podobnie jest z meblami. Są w idealnym stanie, jakby dopiero przed chwilą ktoś wyjął je z pudła, a potem złożył ustawiając w odpowiednim miejscu. No i łóżko! Nie, wcale nie przesadzę, jeśli napiszę, że jest wspaniałe! Takie o jakim zawsze marzyłam! Po pierwsze, jest ogromne! Z łatwością zmieściłyby się na nim trzy osoby. Nie myślcie sobie, że zamierzam tu jakieś trójkąciki urządzać, chciałam wam jedynie zobrazować, jakie jest wielkie! Oczywiście rama, podobnie jak wysoki zagłówek ozdobiony miękkimi poduszkami w kolorze ciepłego beżu, wykonana jest z drewna. A materac… Matko i córko, taki mięciutki i sprężysty, że nic tylko położyć się i piszczeć z radości! Po bokach mieszczą się dwie małe szafki nocne, które dźwigają stojące na masywnych nóżkach nocne lampki z abażurami wykonanymi ze złączonych ze sobą drobnych kawałków kolorowych szkiełek. Jak dla mnie, idealne! I jakby tego było mało, po lewej stronie znajdują się szklane rozsuwane drzwi, które prowadzą na balkon. A tam ratanowe meble ogrodowe, huśtawka, przymocowana do dachu grubymi łańcuchami, no i nieziemski widok na podwórko, za którym rozciąga się gęsty las. I tak się teraz zastanawiam, czy aby przypadkiem babcia nie przyszykowała tego pokoju dla mnie? Wiedziała, że kiedy dostanę ten wstrętny list od razu się tu pojawię. Przepraszam babciu, ale on był naprawdę okropny, to znaczy zawierał informację o twojej śmierci, więc musiał być okropny. Wiedziałaś, że przyjadę, prawda? Na pewno tak! Jestem o tym święcie przekonana, w przeciwnym razie nie urządziłabyś go w ten sposób. Jest jeszcze strych. Szczerze mówiąc, to pomieszczenie ominęłam dla własnego dobra. Uchyliłam lekko drzwi i zamknęłam je niemal od razu. Tu stanowczo nic się nie zmieniło! Babcia, odkąd pamiętam zawsze miała problem z wyrzucaniem niepotrzebnych rzeczy, a strych stał się miejscem przejściowym między „ to się jeszcze na pewno przyda‟ a „tego już raczej nie będę potrzebować‟. Babcia i jej szpargałowe królestwo. Wiem, że jakbym tam weszła i zaczęła grzebać w tych kartonach i workach, pewnie by mnie wigilia zastała. Oby tylko! I teraz jedna bardzo ważna sprawa! Zastanawia mnie kto o to wszystko dbał, kiedy babcia zamieszkała w domu spokojnej starości. Bo ktoś musiał się nim zająć! Na pewno nie tak wygląda opuszczone mieszkanie. Co prawda jest tu trochę kurzu, ale takiego góra czterodniowego, nie więcej! Podłogi aż lśnią, podobnie jak okna, a w domu pachnie czystością i świeżością. Mój nowy, cholernie przystojny znajomy (przepraszam, ale nie mogłam się oprzeć), nie mógł tu posprzątać przed moim przyjazdem, bo dowiedział się o nim na kilka godzin zanim się zjawiłam, no chyba, że zrobił to jak tylko wysłał list! Pewnie tak! Babcia musiała mu o mnie sporo opowiadać, dlatego wiedział, że kiedy go wyśle, zawitam tu zaraz po tym, jak tylko go przeczytam. Czyż właśnie nie tak zrobiłam? Niby mam już rozwiązanie, ale muszę jeszcze tylko usłyszeć z jego ust potwierdzenie moich przypuszczeń. Po tym jak już z grubsza obejrzałam cały dom, zeszłam do kuchni. Otworzyłam okno na oścież i popijając ciepłą już Pepsi, kupioną na dworcu w Winnej, przyglądałam się granatowemu niebu, które z każdą chwilą stawało się jaśniejsze. Uderzyła mnie w głowę natrętna myśl, jakby mały diabełek siedział mi na ramieniu i szeptał do ucha, dźgając widełkami za każdym razem, kiedy próbowałam go odgonić. „Po co czekać na pana Szymona, skoro możesz pójść na cmentarz od razu. I tak nie zaśniesz, a spacer dobrze ci zrobi, to przecież niedaleko. Poza tym zaraz wzejdzie słońce, nie ma się czego bać, tym bardziej, że ludzie na wsi wstają dużo wcześniej od mieszczuchów. Większość gospodarzy jest już pewnie na nogach!” – W sumie racja! – Odpowiedziałam temu cholernemu kusicielowi i pobiegłam do walizki. Wyjęłam z niej niezastąpione, choć mocno już znoszone dresy oraz troszkę rozciągniętą przez częste pranie, lekką bluzkę z długim rękawem. Nie prezentowałam się najlepiej, ale przecież Stodolna to nie rewia mody, więc szczerze mówiąc, miałam to gdzieś, jak wyglądam. I całe szczęście, że nie ubrałam nic nowego, a tym bardziej nic drogiego. Chociaż teraz jak patrzę na moje najukochańsze spodnie, które szpeci ohydna dziura na kolanie i na moją bluzkę z niewielką plamą krwi na łokciu to mało szlag mnie nie trafi! Jakiś czas temu, nie wiem za bardzo gdzie, ale przeczytałam takie oto zdanie, które zapadło mi w pamięć. Wtedy nie zastanawiałam się nad jego sensem zbyt długo, ale kurczę w życiu bym nie przypuszczała, że będzie tak idealnie odwzorowywało to, co mnie dziś spotkało. PIĘTNAŚCIE PO CZWARTEJ RANO WSZYSTKO WYDAJE SIĘ MOŻLIWE. ABSOLUTNIE WSZYSTKO… …Nawet to, że możesz zostać potrącona przez rozpędzony motor, na wydawać by się mogło całkowitym odludziu i jeszcze jakby tego było mało być za to zbluzgana i zmieszana z błotem przez aroganckiego i wulgarnego idiotę, jadącego bez świateł, w dodatku mającego gdzieś ograniczenie prędkości, jakie powinno się zachować w terenie zabudowanym. Chyba ktoś tam na górze się na mnie uwziął! Wyobraźcie sobie, że biegłam… no dobra, spokojnie sobie truchtałam poboczem, wsłuchując się w rytmiczne dźwięki Vavamuffin, płynące z słuchawek wprost do moich uszu i wszystko, naprawdę wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że w tym samym momencie, kiedy przebiegałam na drugą stronę ulicy zza zakrętu wyjechał rozpędzony motor i we mnie pieprznął! Całe szczęście, że kierowca wykazał się dość dużym refleksem i jak tylko mnie zobaczył od razu zaczął hamować, w przeciwnym wypadku już by mnie nie było wśród żywych i w tym momencie pewnie ściskałabym się z babcią! Kurczę, w tej jednej sekundzie całe życie stanęło mi przed oczami. Dosłownie! Niestety, nie udało mu się całkiem wyhamować, w skutek czego stracił panowanie nad kierownicą, zachwiało nim dość mocno, wjechał we mnie, ścinając mnie z nóg, a na koniec sam zaliczył upadek i został przygnieciony przez swój motor. „Dobrze mu tak” pomyślałam sobie w duchu, czując rwący ból w okolicach kolana i łokcia, w ogóle cała lewa strona mocno mnie bolała i dalej mnie boli. Jutro pewnie będę miała mnóstwo siniaków. Co za debil jeździ o tej porze tak szybko i to w dodatku bez świateł?! Długo nie mogłam się podnieść z ziemi, już sama nie wiem czy bardziej byłam obolała czy zszokowana. Pewnie i jedno i drugie w równym stopniu. Leżałam powykręcana w każdą możliwą stronę, a małe kamyczki, którymi niedawno była łatana droga, wbijały mi się boleśnie w plecy. Z trudem panowałam nad cisnącymi mi się do oczu łzami. Jak można mieć takiego pecha? Jak? Przecież w Warszawie, gdzie jeździ jeden samochód za drugim, nigdy nie miałam żadnego wypadku, a tu, na pustej drodze, w dodatku w pierwszy dzień mojego nowego życia o mało nie zostałam rozjechana i to jeszcze przez takiego debila. Normalny człowiek zapytałby czy nic mi się nie stało, może nawet zadzwoniłby po pogotowie, ale nie on! Do jasnej cholery, nie on! Że też musiał mnie potrącić największy kretyn, jakiego nosi ta ziemia! – Ślepa jesteś? – Krzyknął zaraz po tym, jak już się podniósł i dokładnie obejrzał swój motor, po czym przeszył mnie długim, kipiącym z nienawiści spojrzeniem, które o mały włos mnie nie dobiło. Zwinnym ruchem wskoczył na siedzenie i poprawił lusterko, przyglądając się niewielkiemu rozcięciu na swojej dolnej wardze. – Radziłbym od czasu do korzystać z oczu, skoro już je masz! – A ja radziłabym korzystać z mózgu, pod warunkiem, że go posiadasz! – Syknęłam i w tym samym momencie poczułam niewysłowioną ulgę, że oto ja, cholernie przestraszona, będąca jedną nogą na tamtym świecie, leżąca bezwładnie na twardym asfalcie z podartymi dresami i rozwalonym łokciem, znalazłam w sobie resztki odwagi i mu dosrałam. Tak właśnie, dosrałam mu! Jego mina była bezcenna, nie spodziewał się, że mu odpyskuję, raczej liczył na przeprosiny z mojej strony! O niedoczekanie twoje! – Ale jak tak na ciebie patrzę to sądzę, że go nie masz! – I mówi to dziewczyna, która zamiast rozejrzeć się na boki od razu wybiega na środek drogi? – Zaśmiał się drwiąco i odpalił silnik. – Jak chcesz się zabić to… nie wiem, rzuć się z góry, albo jakiś tabletek się najedz, a nie ładujesz mi się prosto pod koła! Mam ciekawsze zajęcie niż czyszczenie motoru z resztek twojego pogruchotanego ciała. Zamurowało mnie. Nie sądziłam, ze można być aż takim… takim… podłym i aroganckim! Z tego miejsca pragnę przeprosić wszystkich chłopaków, z którymi umawiałam się na randki, a potem nazywałam ich debilami. W porównaniu z tym bezczelnym idiotą, jesteście niemalże wspaniali! – Co jest, lala, chyba nie jesteś zła, że ci pokrzyżowałem twoje plany samobójcze? – Podarłeś mi dres, debilu! – Krzyknęłam i prawie spaliłam się ze złości, bardziej wściekła na siebie niż na niego, bo akurat to zdanie nigdy nie powinno zostać wypowiedziane na głos! Miałam go utemperować i otwarcie powiedzieć mu, co sądzę o takich chłopakach jak on, ale o dziwo, język stanął mi kołkiem, a jedyne na co mnie było stać to żałosne „Podarłeś mi dres, debilu!” Teraz mam w głowie miliony zdań, które aż świerzbią mnie w język, ale cóż, najlepsze odpowiedzi przychodzą zazwyczaj po fakcie. Jak się można było spodziewać, ten idiota mało nie posikał się ze śmiechu! Świetnie, brawo Klara! Podniosłam się z ziemi, odruchowo wygładziłam bluzkę, która swoją drogą nadaje się już tylko do wyrzucenia i palcami rozczesałam splątane włosy. – Ojej, lalunia połamała sobie paznokieć, koniec świata, co to będzie? –Teatralnie przyłożył dłonie do policzków, po czym szeroko rozdziawił usta, jakby za chwilę miał zrobić… nie, nie skończę tego zdania, będzie lepiej jak ugryzę się w język! – Tak się składa, że twój dresik, nie robi na mnie wrażenia, dlatego wybacz szczerość, ale nie miałbym raczej ochoty ci go porwać! Nie schlebiaj sobie! – Syknął przez zaciśnięte zęby i zaczął gazować, kręcąc się w kółko na środku jezdni, a spod tylnego koła buchały gęste kłęby szarego dymu. – Spierdalaj! – Zebrałam w sobie wszystkie zapasy energii i krzyknęłam z całych sił, przebijając się przez głośny warkot silnika, po czym obróciłam się na pięcie i pospiesznie zmierzając w stronę cmentarza, wyciągnęłam rękę nad głową i obdarzyłam go wymownym komunikatem w postaci środkowego palca. Szkoda, że byłam odwrócona do niego tyłem i nie mogłam zobaczyć jego miny. Mówi się trudno! Wiem jedno, na pewno to widział, bo zaraz po tym pisk stał się jeszcze głośniejszy, o ile to w ogóle możliwe! Dyskretnie obejrzałam się do tyłu, by przypadkiem nie zauważył, że mu się przyglądam, ale on już był daleko! Wyobraźcie sobie, że sunął przez puste ulice wsi na tylnym kole, w dodatku dalej bez świateł! No krew się we mnie zagotowała. Mało mu trupów jak na jeden dzień? Szkoda, że ten motor nie przygniótł go mocniej! Mam tylko nadzieję, że już się więcej nie spotkamy, no chyba że tu mieszka, wtedy to będzie niestety nieuniknione! Cóż, jedyne co mi się teraz nasuwa na myśl to słowa mojego idola Kubusia Puchatka: Wypadek to dziwna rzecz, nigdy go nie ma dopóki się nie zdarzy. No tak! W życiu bym się nie spodziewała, że będę o krok od tragicznej śmierci pod kołami rozpędzonego motoru! Czy ja wyglądam na jakąś pieprzoną żabę? Skończmy ten temat, miałam się uspokoić, a nie nakręcać się jeszcze bardziej! A jeśli chodzi o cmentarz, na którym leży babcia Róża to przyznam, że błądziłam po nim przez dłuższy czas, szukając jej grobu. Założyłam sobie, że będzie to zaniedbane miejsce, zarośnięte chwastami, gdzie od lat nikt nie zapalił nawet znicza i właśnie za takim grobem się rozglądałam. Szczerze mówiąc mocno się zdziwiłam, kiedy po dość długim czasie bezowocnych poszukiwań, całkowicie zrezygnowana zmierzałam w stronę wyjścia i zupełnie przez przypadek rzuciło mi się w oczy nazwisko Jońska. Podeszłam bliżej i mało nie zemdlałam z wrażenia. Wyobraźcie sobie, że zamiast usypanej z ziemi mogiły zobaczyłam piękny pomnik z ciemnego granitu, z kwitnącymi w łezce różowymi begoniami, z palącą się lampką, z przystrzyżoną dookoła trawą oraz niską ławeczką stojącą obok. Opadłam na nią i przez długie minuty przyglądałam się nagrobkowi z szeroko otwartymi oczami i ustami. Gdybym miała słabsze serce pewnie wyzionęłabym tam ducha! Umrzeć na cmentarzu! Trzeba przyznać, że byłoby to wydarzenie, o którym huczałaby cała okolica, a może nawet w Teleexpresie by o mnie wspomniano? Tego już za wiele jak na jeden dzień! Najpierw wyprzątnięty, zadbany dom, z podlanymi kwiatami i dopilnowanym ogrodem, teraz grób babci, o który najwidoczniej też ktoś dba! Pytanie tylko kto? Może pan Szymon? Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia… Z racji tego, że nie znam nikogo innego, tylko on przychodzi mi na myśl. Pytanie, czy chciałoby mu się zaprzątać sobie tym głowę? To naprawdę za wiele wrażeń w tak krótkim czasie! Jeszcze na domiar złego ten kretyn na motorze! Wiecie, że bałam się wyjść z cmentarza? Czysty absurd, wiem, ale naprawdę czułam się bezpieczniej otoczona setką nieboszczyków niż idąc, co ja mówię, pędząc ulicami tętniącej już życiem wioski w stronę domu. Gdyby ktoś zmierzył mi czas, w jakim pokonałam dystans między kaplicą a mieszkaniem, jestem pewna, że pobiłabym rekord i od razu trafiłabym na pierwsze strony Księgi Guinnessa. Ulgę poczułam dopiero wtedy, kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi i na wszelki wypadek zamknęłam je na klucz. Ciągle się telepałam i nawet teraz nie potrafię zapanować nad ciałem, które stało się jedną wielką posiniaczoną galaretą. Pięknie! Pierwszy dzień i od razu takie przeboje! Panie Boże, jeśli kiedykolwiek powiedziałam, że moje życie jest nudne, odwołuję to! Odwołuję, słyszysz? Wystarczy tych rozrywek! Jedyne o czym teraz marzę to święty spokój i długi, niczym nieprzerwany sen. Da się coś z tym zrobić? Proszę. Proszę. Proszę. Tak ślicznie proszę! Wybaczcie, ale będę się już żegnać, naprawdę muszę odpocząć. Obiecuję, że zajrzę tu wieczorem, a jeśli nie to jutro, i opowiem wam o spotkaniu z panem Szymonem, na które wyznam wam tak po cichutku w tajemnicy, już się nie mogę doczekać! … ALE NAJPIERW SEN! Marysia była lekko w szoku, dumna w pełni, całkiem zdrowa, długoterminowa i niegłupia. Do pizzerii zjeść, opanować nerwy weszła gdzieś, w okolicach śródmiejskich - północna część. Sms-a mu pisała. Pomyślała, że się czuje trochę tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz z internetu ściągnięty referat dała na uczelni do sprawdzenia, jednak teraz poziom podniecenia większy. Dziś zdradziła Ryśka po raz pierwszy, czuła się lepsza i czuła, że należy jej się lepszy. Ryszard - taryfiarz nie zrzeszony w korporacji - i Marysia, lat temu trzy poznali się podczas wakacji. Dzisiaj prócz akcji - rogi, ta licencjatka psychologii robi jeszcze jedną bardzo ważną rzecz – magistra broni. Z podwójnych nerwów teraz je podwójną pepperoni, choć zwykle dba o linię, teraz to pierdoli. Teraz o nim: Rysio - taxi driver, zbieżność z Klanem przypadkowa całkiem, wiezie babę właśnie na taryfie czwartej, z delikatnym wałkiem, bo powinien normalnie. Wkurwia go, bo wali od niej warzywniakiem, patrzy przez ramię, czy nie zostawia brudu na kanapie. Janina, bo tak na imię babie, myśli tymczasem o tym podejrzanym chamie, co prowadzi wóz, nie złapie nigdy już taksówki na ulicy. Rzadko jeździ, w zieleniaku na dzielnicy siedzi cały dzień, gdzie posadził ją zięć, ale dziś on wyjechał i znów przyszły chuligany z nożem, Janina tego dłużej znieść nie może. I chociaż zięć mówił, żeby, broń Boże, nie zgłaszać tego, bo może być gorzej, to ona – kłódkę na bęben, hajs w kopertę, gablotę half - pędem i gna tera cierpem na komendę. Ref. Każdy ponad każdym – skurwysyn - innego traktuje jakby był niczym, wszyscy najmądrzejsi – jebani - myślą chyba, że są wybrańcami... wszyscy tu, niestety... Na takie podejście brak mi słów. Jakiś czas wcześniej, spod lubelskiej wsi, wyjechał do stolicy szukać lepszych dni – Grzegorz – w pizzy znał jednego z powiatu swego, robiącego już od 99-tego. Karol ma na imię, w plackach trochę robi. Grzegorz postanowił, że też spróbuje sił w gastronomii. Wysiadł na Wschodnim zadowolony, że za bilet nie zapłacił frajerowi. Chuj, że kawał drogi siedział w kiblu pociągowym, walił klocem, miał zdrętwiałe nogi trochę, ale cieszył się, że się ostały polskie złote. Proszę cię... Lekko zagubiony pytał ludzi o nazwę ulicy, wtem – saluto - patrol stołecznej policji, Grzesiu tłumaczy, że chce do Karola z pizzy. Z twarzy był podobny zupełnie do nikogo, jednak ubrany na brązowo-fioletowo. Na górze ma mieć sweter, a na dole na dresowo. Przypasował jej stuprocentowo - omyłkowo do opisu kogoś. Bluźnił, przepraszał, nawijał... Jakiś czas później pani Janina drzwi zamyka od taryfy Rysia i wyklina od złodziei w myślach. Szyld Policja - wchodzi, składa zeznania. Rutynowe rozpoznania zwykle są na odpierdol, biorą tych, którzy są pod ręką. I chociaż staje kilku gości młodych, bez cienia wątpliwości ten, od spodni fioletowych, w swetrze brąz, dla Grzesia wstrząs. Pies gładzi wąs, gardzi nim oraz nią. Przecież dopiero, co przyjechałem – tłumaczy Grześ chwilę, ale zwiesił się na bilet i przesiedział swe alibi w jednym z kibli. Tyle... Ref. Każdy ponad każdym – skurwysyn - innego traktuje jakby był niczym, wszyscy najmądrzejsi – jebani - myślą chyba, że są wybrańcami... wszyscy tu, niestety... Na takie podejście brak mi słów. Karol - lat dwadzieścia - w sercu Śródmieścia, nie podejrzewając nic, zrobił kilka pizz, nie wiedział nawet, że wybierał się do niego Grześ. Jak zwykle statyści przyłazili jeść i gdzieś koło czternastej – Eureka - czaderski pomysł rzucił kolega - wrzucić kwasa w pepperoni, na nieświadom se ktoś opierdoli. Kto jest kto? Rozwiązanie zagadki... Posłuchaj, tą pizzę pokroiwszy na kawałki, zżarła ta Marysia od Rysia z taxi. Jak już się domyślasz, ten egzamin, który ma napisać, ma prawo nie wypalić. Konsumując, myślała, że na nią zerkali pracownicy, bo jest najpiękniejszą w okolicy damą. Sam, jako narrator, żałuję, że personel, na czele z Karolem, nic nie wiedział, że za moment magistra obronę miała - to by się dopiero ucieszyli. Pierwsza fazę niedoszłej psycholog jednak uświadczyli, krople potu na jej czole pięknie lśniły, było wystrzałowo dla Karola z załogą, dla niej na razie też kolorowo, uwierzcie moim słowom - Marysia była w szoku zdrowo, dotarła do sedna materii, postanowiła orzec to na uczelni. Niedzielne ofiary i oprawcy niedzielni, każdy ponad każdym - wszyscy najmądrzejsi. Stara Janina w bujanym fotelu w domu przypomina sobie Grzesia i rozmyśla, czemu to zrobiła - bez pewności, ale wymierzyła palcem, dziś była górą w nierównej walce, dla niej wszyscy młodzi łysi tacy sami – ścierwo – myśli tak serio. Mniej więcej w tym czasie pod pizzerią, wychodząc po pracy Karol śmiał się jaki numer wyciął i nagle, choć nie widział Grzesia lat tysiąc – flashback – i maska zrzedła mu, mógłbym przysiąc. Wspomniał wieś rodzimą, lat temu kilka zimą - i stał tak chwilę z nietęga miną - jak to było... Pijalnia piwa pod wieczór, lokalne panny, Karol i Grzesiu i numer - coś do dzisiejszego w podobie - Grzegorz odlał się do piwa, a Karol nieświadomie łyknął sobie. Psikus, kurwa jego mać. Raz, dwa... powrót do rzeczywistości – przystanek pod pizzerią – Karol, kilku gości, śmiech i maskowany ból w tle. Tymczasem Ryszard - taryfiarz zapiekankę je z budy spod patyka, obok Neoplan na przystanku się zatrzymał, wysiadły dwie turystki, całkiem młodzieżowe. Rysiu odwrócił głowę i obcina - każda ma dobrą nogę, bufet też niczego sobie i kozackie lica - wziąłby obie na ostro... Pochłaniając ostatniego gryza spojrzał na typa, który miał na sobie bluzę Prosto i właśnie wsiadał do taryfy – Dokąd? - spytał Rychu i na tym zakończymy...

wwo każdy ponad każdym zippy